wtorek, 26 lutego 2013

Żona socjopaty

Taka prawda. Czas się przyznać przed sobą samą. Nie wiem jeszcze co z tym zrobię. Moje zmęczenie, wypranie, żal już mnie przerosły. Dotarło do mnie, kiedy zaczęłam się cieszyć, że mąż wychodzi z domu i będzie spokój... spokój, cisza, harmonia, bez szarpania, bez kłótni, bez ciągłego permanentnego stresu. A teraz wiem, że uświadomiłam sobie to już rok temu, miałam taki przebłysk u lekarza - po badaniu zapytał, kto mnie tak wykończył?
To już teraz mogę śmiało odpowiedzieć na to pytanie - mój mąż. Permanentnie mnie wkurzający, irracjonalny, zabraniający opowiadać rodzinie o "naszych sprawach", wyśmiewający każdą moją emocję, uwagę o przykrości, że jestem miękka i beznadziejna. I fakt, jestem beznadziejna. Od 4 lat nie pracuję w zawodzie, wychowuję dziecko, dbam o dom, organizuję WSZYSTKO!, teraz otworzyłam firmę, którą nie mogę się zajmować, bo NIE MAM żadnego wsparcia od męża, a do tego pretensje, że mam przynosić pieniądze do domu. Nie mam już sił, nie mam. Ciągle popłakuję i staram się skupić na sobie i dziecku, ALE przy groźbach, że jak się rozwiodę z nim to muszę go ze wszystkiego spłacić, że wszystko zabierze, że zabierze dziecko bo ja nie mam dochodów - brak mi sił. Nie mam odwagi na rozwód. Nie mam wiary, że dostanę pracę, że przy ciągle chorym dziecku nie zwolnią mnie po 1 m-cu.I dziecko tak go kocha, czym sama sobie strzeliłam w kolano, bo mimo jego olewczego stosunku do dziecka, tłumaczę córce, że tata ją kocha, ale jest zmęczony po pracy itd. I wszystko moja wina, nawet to, że jest dla mnie taki to moja wina, on przecież zawsze ma rację.
Wiem, że piszę sama do siebie. Ale jakoś mi lżej dzięki temu.